Kiedy pierwszy raz zobaczyłam w kinie trailer Krzysiu, gdzie jesteś? – łezka zakręciła mi się w oku. Już na podstawie samego zwiastuna doszłam do wniosku, że filmowa kontynuacja losów Krzysia będzie produkcją skierowaną przede wszystkim do dorosłych, nie zaś do dzieci, które dopiero niedawno poznały postać Kubusia Puchatka. Nie pomyliłam się – Krzysiu, gdzie jesteś? to raczej dramat niż kino familijne. Przez większość seansu. Bo momentami twórcy jakby nie mogli się zdecydować, dla kogo właściwie chcą nakręcić film.
Zastanawiacie się czasem nad tym, co stało się z bohaterami waszych ulubionych historii z dzieciństwa, gdy dorośli? Nie? I może całkiem słusznie, bo najprawdopodobniej wielu z nich po zakończeniu przygód opisanych w książkach czy pokazanych w filmach ewoluuje w osobniki mało ciekawe, żeby nie rzec – nudne i pospolite. Tak też się dzieje w przypadku tytułowego Krzysia, czyli Christophera Robina. Najlepszy przyjaciel Kubusia Puchatka i zwierząt ze Stumilowego (czy, jak chce producent – Stuwiekowego) Lasu na skutek choroby zwanej życiem z przeuroczego, pomysłowego chłopca zmienił się w przemęczonego i nazbyt pragmatycznego faceta stojącego u progu kryzysu wieku średniego. Nasz dorosły Krzyś od lat nie myślał o towarzyszach dziecięcych zabaw, jego umysł zajmuje za to praca i zapewnienie bytu rodzinie. Bohater grany przez Evana McGregora zatraca się w obowiązkach służbowych do tego stopnia, że zupełnie zapomina o najbliższych, nie wspominając o dziecięcych ideałach. Do czasu. Bo w pewnym momencie do akcji wkracza oczywiście Kubuś Puchatek.
Krzysiu, gdzie jesteś? to w gruncie rzeczy opowieść smutna i gorzka, a jednocześnie bardzo prawdziwa. Bo nie ukrywajmy – choć każdy chciałby zachować na zawsze umiejętność cieszenia się z drobnostek, nie wszystkim się to uda. Można by się spodziewać, że w chwili, gdy na ekranie pojawi się Kubuś i pozostali mieszkańcy Stuwiekowego Lasu, Krzyś odzyska dziecięcą beztroskę i radość z życia, ale nic z tego. Nadal jest skupiony tylko na pracy i na byciu odpowiedzialnym dorosłym. Z jednej strony – wydaje mi się, że to bardzo dobra decyzja scenariuszowa, bo pokazuje, ze życie wcale nie jest proste, że jedno wydarzenie czy spotkanie wcale nie zmienia otaczającej cię rzeczywistości na lepszą. Konstruując fabułę w ten sposób, automatycznie dostosowuje się świat przedstawiony do starszego widza, który z nieufnością podchodzi do zbyt łatwych rozwiązań wszystkich problemów. Jednocześnie jednak, zachowanie Krzysia sprawia, że widz po pewnym czasie zaczyna być zirytowany niemalże chamskim postepowaniem bohatera, który chce się jak najszybciej pozbyć Puchatka, żeby móc wracać do obowiązków w firmie.
Fabuła, problem głównego bohatera, nawet ponura tonacja, w jakiej utrzymano zdjęcia – te wszystkie elementy wskazują, że cały film skierowany jest raczej do starszego widza, nie zaś do najmłodszych. Dzieci, które nie wiedzą jeszcze, co to nostalgia, a z oryginalnymi przygodami Kubusia Puchatka są na bieżąco, raczej nie będą zainteresowane rozterkami dorosłego Krzysia. Twórcy najwyraźniej starali się jednak zadowolić każdą grupę wiekową, więc żeby rodzice tłumnie ruszyli do kin ze swoimi latoroślami, pewne elementy filmu zostały więc dostosowane do percepcji przedszkolaków. Wielka szkoda, bo Krzysiu, gdzie jesteś? to moim zdaniem bardzo mądra opowieść o dorosłości dla dorosłych, którzy gdzieś się w życiu pogubili. Po co więc całą tę historię na siłę infantylizować? Główny bohater naprawdę nie musi w każdej scenie powtarzać, że musi pracować, że praca jest wartością i w ogóle bez pracy nie ma kołaczy. Usłyszeliśmy to raz, więcej naprawdę nie potrzeba – widz mający więcej niż 10 lat, naprawdę jest w stanie dostrzec, że Krzyś również swoim postępowaniem daje wyraźne świadectwo tego, jaki ma system wartości. Gdyby scenarzyści od początku zdecydowali się na napisanie historii dla trochę starszej publiczności, cała historia tylko by na tym zyskała. Film zaczyna się bowiem od skrótowego ukazania dorastania Krzysia. Chłopiec najpierw został wysłany do szkoły z internatem, bardzo szybko stracił ojca, brał udział w działaniach wojennych… A gdyby zagłębić się nieco w te wątki, pokazać dramatyczne wydarzenia z życia bohatera w nieco bardziej realistyczny sposób? Taki zabieg na pewno byłby ciekawy, choć pewnie, jak w przypadku serialu Ania, nie Anna Netflixa, bardzo różnie oceniany.
Wszelkie zarzuty, jakie mam do tego filmu, zdają się nieco blednąć wobec faktu, że przecież na ekranie po latach pojawiają się znowu Kubuś i jego przyjaciele. Wszyscy, uroczy i świetnie zdubbingowani. Wychowawszy się na historiach o Puchatku, nie da się napisać nic merytorycznego na temat tych postaci, bo, po prostu, człowiek ma do nich zbyt wielki sentyment. Po latach dochodzę jednak do jednego ważnego wniosku – wszystkie sentencje wygłaszane przez Kubusia, wcale nie są dziecinne i nieżyciowe, a wręcz przeciwnie. Dochodzę do wniosku, że cała filozofia slow life nie proponuje nic nowego, a tylko powiela hasła, które kiedyś wypowiedział miś o bardzo małym rozumku.
Jeśli chcecie się trochę powzruszać – koniecznie wybierzcie się na Krzysiu, gdzie jesteś? Bo chociaż film ma pewne problemy z określeniem, do kogo właściwie chce skierować swoje przesłanie, to jednak swoje najważniejsze zadanie – to jest: granie na nostalgii – realizuje bezbłędnie.
Jak już tylko zobaczyłem zwiastun, wiedziałem, że chcę się na film wybrać. Za samym Kubusiem niekoniecznie zawsze przepadałem, ale jednak dość spora część dzieciństwa. A Twój wpis zachęcił mnie jeszcze bardziej. Zwłaszcza moment, kiedy napisałaś, że adresowany jest do nieco starszego widza, ciekawa sprawa może z tego wyjść!
PolubieniePolubienie
A oglądałaś „Żegnaj, Christopher Robin”? Bo tak jakby nie sama dorosłość się przydarzyła Krzysiowi, po drodze była jeszcze wojna…
PolubieniePolubienie
Nie oglądałam, ale zauważ, że o wojnie też napisałam 😉 I właśnie dlatego żałuję, że film dostosowano do młodszego widza – w innym wypadku można by realistyczniej ukazać przeżycia wojenne Krzysia.
PolubieniePolubienie
No to w „Żegnaj” wojny było więcej, choć na mój gust jeszcze mało w stosunku do części służącej oskarżaniu machiny sławy. …swoją drogą trzeba by gdzieś wygrzebać biografie obu panów, najlepiej połączoną, bo filmy to tylko filmy, ograniczone czasem i tym, co się aktualnie sprzedaje… Poddałaś mi myśl na kwerendy w bibliotece!
PolubieniePolubienie